niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 6

    Do domu wróciłam o dwudziestej pierwszej dwadzieścia pięć. Powoli otworzyłam drzwi i weszłam  do środka. Zdjęłam mój fioletowy płaszcz, a później weszłam do salonu. Od razu zauważyłam ciocię siedząca przy stole i podpierająca się rękami. Wyglądała na bardzo, ale to bardzo smutną... Podeszłam do niej i siadając na krzesełku, poklepałam ja po ramieniu. Natychmiast podniosła głowę.
    - Ciociu... Co się stało? - zapytałam
    - Nic takiego - odpowiedziała cicho
    - Przecież widzę
    - No dobrze. Chyba mogę ci powiedzieć. Znaleziono twojego brata...
    - To ja mam brata?! Ciociu nie oszukuj mnie! - przerwałam jej ze zdziwieniem
    - To nie kłamstwo... Ma na imię Dylan i o rok starszy od ciebie. Został porwany w wieku dwóch lat. To pewne, że go nie pamiętasz... Policja szukała go przez trzynaście lat. Trzynaście lat! Przerwali poszukiwania, ponieważ stwierdzili, że nie żyje i, że to nie ma sensu. Dziś w nocy znaleziono go przemarzniętego i pobitego w starym domu. Teraz jest w szpitalu, a jutro ma przyjechać do domu. To cud, że jeszcze żyje. - opowiadała, przełykając ślinę
    - I przez tyle lat ty i rodzice nie powiedzieliście mi o tym?! - krzyknęłam i wstałam z krzesełka
    - Ciszej... Dziewczynki już śpią. Chciałam ci o tym powiedzieć, ale nigdy nie miałam odwagi - spuściła głowę
    - Jak mogłaś to przede mną ukrywać tyle lat! - krzyknęłam ponownie, wstałam i skierowałam się w stronę drzwi.
    - Gdzie idziesz?! - zapytała ciocia
    - Nie wiem! - odkrzyknęłam nadal będąc zła
    Wyszłam z domu cała kipiąc ze złości. Nie mogłam uwierzyć, że ciocia nie powiedziała mi tego wcześniej. Od razu ruszyłam w stronę parku, a następnie lasku, który tam się znajdował. Po kilkuminutowej przechadzce trafiłam nad małe jeziorko z wodospadem znajdujące się w środku lasu. Usiadam obok niego na trawie, wpatrując się w księżycowe odbicie na tafli wody...

                                                    *Z punktu widzenia Aghaty*

    Po wyjściu Amelii spanikowałam i nie wiedziałam co zrobić. Pierwsze co przyszło mi do głowy to zadzwonić do Armina lub Kastiela, bo mam tylko ich numery. W końcu postanowiłam, że zadzwonię do obu chłopaków. Najpierw wykręciłam numer do Armina. Odebrało po trzech sygnałach.
    - Halo? - zapytał chłopak
    - Armin, musisz mi pomóc - mówiłam szybko i niespokojnie
    - Spokojnie pani
Nixon. Co się stało? - zapytał ponownie

    - Amelia uciekła! Nie wiem gdzie jej szukać - na ni przydały się uspokojenia chłopaka, zaczęłam wariować. Naglę usłyszałam płacz dziecka.
    - Dobrze zaczniemy szukać. Za chwilę będę u pani - oznajmił
    - Armin, mógłbyś zadzwonić do Kastiela, bo może pomógłby nam. Ja nie mogę, Laura płacze - poprosiłam
    - Oczywiście, że tak - powiedział
    - Dziękuję, Armin. Naprawdę mi pomagasz - uśmiechnęłam się sama do siebie
    - Nie ma za co - powiedział i rozłączył się, a ja pobiegłam do Laurki.
    Weszłam do pokoju, ale okazało się, że już nie płacze. Szybko zbiegłam na dół i chwyciłam komórkę. Wybrałam numer do opiekunki do dzieci. Jeden sygnał, drugi, trzeci... Tak! Odebrała! Załatwiłam wszystko, a opiekunka przyjedzie za góra dziesięć minut. Siadłam na kanapie i niecierpliwie na nią czekałam, pukając moimi kolorowymi paznokciami o ławę. Po kilku minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się  kanapy i pobiegłam do drzwi, by za chwilę je otworzyć. Przede mną stała wysoka kobieta o czarnych włosach i zielonych oczach, które miło spoglądały zza grzywki. Była mniej, więcej w moim wieku. Ubrana była w rurki, białą koszulkę z rękawami trzy czwarte. Na bluzkę narzuconą miała czarną kamizelkę, a na nogi założone również czarne balerynki z kokardką. Wyglądała bardzo ładnie.
    - Dobry wieczór. Zamawiała pani opiekunkę do dzieci? - uśmiechnęła się miło
    - Tak. Dobry wieczór. Zapraszam do środka. Pokażę pani gdzie wszystko jest - przepuściłam ją w progu.
    Udałyśmy się do salonu, a tam wytłumaczyłam kobiecie co gdzie się znajduje. Następna była kuchnia. Tam też wyjaśniłam jej wszystko i przy okazji powiedziałam gdzie są pokoje dziewczynek i łazienka. Oznajmiłam, że wrócę za góra cztery godziny i spytałam czy jej to nie przeszkadza.
    - Nie. To żaden problem - uśmiechnęła się
    - To dobrze. Ja wychodzę i liczę, że dziewczynki nie będą sprawiały kłopotów - odpowiedziałam
    - Na pewno nie będą. Słodko śpią - znowu uśmiechnęła się
    Wyszłam z domu. Tak jak przeczuwałam przed nim stał samochód Kastiela, a z daleka zobaczyłam, że obok samochodu stoi Armin. Podeszłam do niego, a ten otworzył mi drzwi, abym zajęła miejsce obok Kastiela, a sam usiadł z tyłu.
    - Chłopcy... Naprawdę wam dziękuję. Nie wiem co bym bez was zrobiła - podziękowałam
    - To nie problem pani Thomas. Zrobimy wszystko by znaleźć Amelię. Ewentualnie pójdziemy na policję - odezwał się ciepły głos Armina dobiegający z tyłu.
    Rozpoczęły się nasze wielkie poszukiwania...

                                                             *Oczami Amelii*

     Dalej byłam przy jeziorku, ale teraz zamiast siedzieć, leżałam i wsłuchiwałam się w ciche pohukiwanie sowy. Wiatr lekko wiał tak jakby tańczył w powietrzu i otulał moją twarz zimnym powietrzem. Przewracałam się z boku na bok by znaleźć wygodne miejsce i przy okazji ochronić się przed wiatrem. Nie wiem kiedy moje powieki zaczęły się zamykać, a ja oddałam się w objęcia Morfeusza...
 

__________________________________________________________________________________

Cześć! Na początku chciałam was przeprosić za to, że tak długo nie pisałam, ale nie miałam weny. Rozdział (nie wiem nawet czy można go tak nazwać ze względu na długość) wyszedł mi nijaki. Był on pisany na siłę więc co się dziwić... Ale koniecznie chciałam coś dodać przed moim wyjazdem, o którym już z resztą wspominałam w komentarzu. Przy okazji chcę wam życzyć miłych, ciepłych i pogodnych WAKACJI!!!
                                                                                                                                Julka